-

krzysztof-laskowski

Historia Królestwa Węgier. Księga VII. Część IV

Tymczasem Sulejman, z wielką troską i niepokojem oddany sprawie oblężenia, nie przestawał zachęcać podwładnych, by kontynuowali walkę, już to sroższymi groźbami, już to obietnicami i nagrodami. I choć stamtąd Pyrrus, a stąd na oczach sułtana Ahmed, powróciwszy po wzięciu Šabaca, w sposób szczególny i niestrudzony dokładali wysiłków, by burzyć mury, nasi jednak, broniąc się z wyjątkowym męstwem i ruiny murów, które przez wrogów były za dnia zwalane, nocą pilnie odbudowując, dłuższy za dnia i sroższy bój wydawali, tak że tureccy wodzowie wielką zdobycia miasta nadzieją nie byli podtrzymywani, choć to, jak się zdawało, ze strachu przed Sulejmanem, groźbie pewnej śmierci z rozkazu którego zdesperowani albo leniwi musieli podlegać, w ciszy zachowywali. Już bowiem mijał trzydziesty dzień bezowocnego oblężenia, a mieszkańcy liczne i częste wrogów ataki, wielki spośród nich tłum zabiwszy, wspaniale odpierali.

Gdy Sulejman całkowicie i z uporem poświeca czas myślom i pracy nad opanowaniem miasta, a jednak mimo pragnienia i pożądania nie zdobywa, dwa Tracy, albo powodowani nagrodami za zdradę, albo strachem przed zagrożeniem, z miasta do niego w dogodnej chwili uciekają. Od których gdy dowiedział się, że oblężeni boleśnie odczuwają szczupłość zapasów żywności i brak prochu czarnego, wtedy także istotnie pojął, że miasto z tych miejsc, z których balisty w nie biją, z powodu solidności murów obronnych na próżno jest atakowane. To było w rzeczy samej bardzo pewne, skoro mury tak dzięki zapałowi i pracy Macieja, przesławnego Króla, jak potem dzięki materiałom i pieniądzom Zygmunta, Biskupa Peczu, który to duchowny przed śmiercią do ich odnowienia nie do pogardzenia sumę pieniędzy, jak nieco wcześniej powiedzieliśmy, zebrał, tak dobrze były umocnione, żeby gardzić całą siłą balist. Dodali uciekinierzy, że nigdzie nie ma słabszej części murów niż tam, którędy Sawa przepływa, ponieważ dawni prefekci ze względu na przeszkodę wielkiej rzeki uznali, że mury są dostatecznie bezpieczne - to, co zdecydowanie powierdzali także liczni Turcy, którzy, w różnych sytuacjach ujęci, cierpieli niewolę w mieście i wykupili się za pieniądze. Dlatego Sulejman, gdy zdało się, że uciekinierzy donieśli informacje prawdziwe i potwierdzone, zapalony do toczenia walki, nakazał natychmiast balisty na tę wyspę, która z regionu wpadającej do Dunaju Sawy się rozciąga, przewieźć i po zbudowaniu krętych wałów w mury stamtąd okrutnie uderzać. To zdarzenie, choć nieprzewidziane, ponad pozostałymi słabościami wywołało gwałtowny głód, choć ten już się pojawiał, oraz wzbudziło w mieszkańcach gigantyczny strach i przerażenie. Brakowało bowiem większych kolubryn i balist, którymi, jak sądzili, mogli niszczyć umocnienia wrogów, ponieważ lepsza ich część została w straszny sposób porzucona pod Sarnoną lub Kawallą przez haniebną ucieczkę Wojewody i naszych, a inne w ich miejsce nie zostały z powodu haniebniejszego niedbalstwa przywiezione ani rozstawione.

Ponieważ Turcy zgodnie z radą uciekinierów z wyspy nieprzerwanie w mur sam z siebie słaby uderzali, tak że i mieszkańcy w przerażającej sytuacji w dużej mierze nie wytężali ducha do obrony, od licznych uderzeń olbrzymich pocisków mur nagle upadł i został w wielu miejscach usunięty przy wtórze radosnych okrzyków wrogów. Tą dziurą przerażeni i na duchu upadający mieszkańcy, którzy w największej części, jak powiedziano, byli Trakami, nie starali się żadnego wewnątrz z darni albo belek wału ziemnego lub jakiegoś na wzór wojskowy umocnienia budować i wrogom oporu stawiać. Ale jak trafieni piorunem i zdrętwiali niepewnie strachem i albo zdradą gnani, ponieważ miasto stanęło w płomieniach w kilku miejscach, zanim dostrzeżono by, że wrogowie do obalonych murów dostawiają drabiny oraz przygotowują atak i podpalenie albo przeprowadzają uderzenie, w akcie wyjątkowego tchórzostwa i hańby jęli udawać się do zamku. Prefekci Blasko i Bothus oraz Morgajus gwałtowny ich akt desperacji zobaczyli i jęli przeklinać. Usiłowali ich jako dezerterów u wejścia do zamku początkowo zatrzymać, bo przecież groziły im ten sam brak rzeczy, ten sam strach przed głodem. W końcu zmuszeni niewielką liczbą swoich ludzi, gdzie znajdowała się większość współtowarzyszy i obrońców, choć nie mieli im przynieść większego korzyści ani pożytku niż podczas pobytu w mieście, nie bez ociągnia ich wpuścili. Turcy bez zwłoki, wzniósłszy okrzyki na widok pożarów, zaczęli podejrzewać, że mieszkańcy zdjęci strachem opuścili miasto. Wdrapawszy się, choć nikt nie stawiał im oporu, zaledwie jednak na ruinę otwartego muru i nie bez dużej trudności z wchodzeniem, wdarli się do miasta i wrota, które z rejonu zamku zwracają się w stronę wschodzącego słońca, nadchodzącym za nimi towarzyszom po usunięciu rygli otwarli. Gdy przez nie z zapałem wpadła do środka wielka liczba tak konnych jak janczarów i pozostałych Turków, bardzo mocno oni ucierpieli. Z zamku na stłoczonych w dole żołnierzy rzucona została tak wielka pocisków średnich i mniejszych liczba na kształt gradu podczas burzy, że ośmiuset spośród najgorliwszych z grupy janczarów podobno padło, poza Spahisami, którzy są pretorianami których barbarzyńcy Akangiami zwykli nazywać.

Po zdobyciu miasta tureccy wodzowie, gdy wzniesiono podzielone na trzy części wały, zaczęli z miejsc niszczyć zamek wielką siłą balist, żeby obrońcy trzema atakami prowadzonymi w jednym i tym samym czasie zmęczeni i złamani musieli się poddać albo ulegli pod naporem siły. A niezadowoleni wyrządzaniem tylu i tak wielkich szkód napastnicy jęli jednocześnie uderzać w tę także wieżę, którą, jak podaliśmy wyżej, nazywano Prosową. Załodze tej wieży przewodził Jakub Utiešenović z Kamičaka w prowincji Chorwacji, pochodzący z okolic niedaleko Skradina i Klissii, mąż silny i waleczny, brat bliźniak tego Jerzego mnicha, który potem wstąpił do Zakonu Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika, a po objęciu tronu przez Jana Zápolyę przyjął urząd Biskupa Wielkiego Waradynu i pełnił najwyższe stanowiska oraz sprawował opiekę nad jedynym synem Jakuba. Ponieważ ten energicznie prowadził obronę wieży i zadawał wrogom niemałe szkody, Turcy sznurami wielkim wysiłkiem niewolników i wieśniaków wciągnęli falkonety, które pocisiki wielkich jaj gęsich miotały, na wieżę świątyni świętego Franciszka, która znajdowała się naprzeciw zamku, prawie równej wysokości, i stamtąd usilnie starali się Prosową częstymi uderzeniami zniszczyć, tak że Jakub i jego współtowarzysze ledwie mogli utrzymać się na posterunkach. A on sam, będąc nieustraszonego ducha, przeciwnie starał się niweczyć działania wrogów i nie szczędził trudów, by miejsca, skąd część murów była wyburzona, belkami i grubszymi roślinami oraz innymi rzeczami, które przy takim braku wszystkiego mogły okazać się poręczne, naprawiać i umacniać, choć z drugiej strony ku olbrzymiej szkodzie swojej i zamku nie miał większych falkonetów, którymi mógłby zmusić Turków do porzucenia walki i owej wieży dzwonniczej.



tagi: królestwo węgier  miklós istvánffy 

krzysztof-laskowski
17 maja 2018 18:17
5     968    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

krzysztof-laskowski @rotmeister 17 maja 2018 21:37
17 maja 2018 22:21

Może Pan Bóg sprawia, że jest wśród nich przynajmniej jeden taki człowiek.

Kłaniam się.

zaloguj się by móc komentować

Tytus @krzysztof-laskowski
18 maja 2018 08:00

Wielki plus za bardzo barwne tłumaczenie oblężenia. Jakby się tam było.

Dziękuję!

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @Tytus 18 maja 2018 08:00
18 maja 2018 08:03

Bardzo dziękuję. Z Panem Bogiem.

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @krzysztof-laskowski
18 maja 2018 10:53

Piękne i smutne. Wielkie dzięki.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @pink-panther 18 maja 2018 10:53
18 maja 2018 11:13

Bardzo dziękuję. Tak wygląda historia tak zwanego przywracania stanu normalizacji w Europie Środkowej.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować